sobota, 19 lutego 2011

Trzy godziny z zycia kobiety

Kobiecie, ktorej daja 3 godziny wolnego, zapala sie wewnetrzne swiatelko. Pyta sama siebie: "co najpierw?" Moj maz zabral corke do miasta, potem do parku. Wroca o 12. Postanowilam nadgonic prace domowe. Najpierw wlaczylam pralke. Czekajac na uprane rzeczy, rzucilam sie do kuchni by zagniesc dwa bochenki chleba zytniego (wyszly trzy). Dzisiaj wieczorem idziemy do Chiary, wiec jeden zaniose do niej.
Chleb odlozylam do wyrosniecia i ruszylam rozwieszac pranie. W miedzyczasie 95-letnia sasiadka zdarzyla pukac do moich drzwi przynajmniej 3 razy z pytaniem czy u mnie tez nie dziala dzwonek (ten do drzwi...swoja droga co to za pytanie?? do kogo ma dzwonic, do siebie samej?!). Rozwieszone pranie, rozkladam deske do prasowania. Czekam az nagrzeje sie zelazko i jednoczesnie nakladam farbe na glowe. Wraz ze sloncem wyszly siwe wlosy (tlumacz: zbytnio sie uwydatnily. Nie mozna sie samej oszukiwac, najwyzsza pora je "zamalowac"). Zajmuje stanowisko przy zelazku i prasuje. Zapominam o bozym swiecie i o farbie na wlosach. Lece pedem do lazienki i splukuje farbe, ktora w miedzy czasie z jasnego blondu nabrala koloru ciemnego kasztana. Korzystam  z okazji, ze musze umyc wlosy i postanawiam wziasc reklaksujacy prysznic. Nie trwa dlugo, bo przypominam sobie ze zelazko wciaz jest wlaczone i czeka groznie posykujac. Wyskakuje spod prysznica jak oparzona, susze wlosy i lece konczyc prasowanie. Tu mija poltorej godzinki. Zagladam do chleba, ktory zdazyc wyrosnac. Wstawiam go do piekarnika. Niech sie piecze, a ja odkurze mieszkanie. Zmyje podloge. W samym srodku mycia mieszkania wraca maz z corka (pol godziny wczesniej niz przewidywano). Julcia zaciekawiona kublem z woda i mopem, probuje mnie nasladowac. W swoim eleganckim plaszczyku bierze mopa, macza go w wodzie i probuje wyciagac. Korytarz powoli zalewa sie woda z mopa. Koniec "wolnego czasu" przeznaczonego tylko dla kobiety.  Czas wracac do domowych obowiazkow.